czwartek, 3 maja 2018

Kawa - jedna z rzeczy, które lubię najbardziej. Właśnie kończę drugi kubek. Nie jakąś tam filiżankę, z której elegancko da się wysączyć ze cztery porządne łyki, tylko normalny kubek, w którym nie dość, że mieści się więcej, to jeszcze można nim ogrzać dłonie - a nawiasem mówiąc moje są przeważnie zimne. Preferuję kawę najgorszego sortu: rozpuszczalną kremową skażoną mlekiem kokosowym i obowiązkowo bez cukru. Każdy ma swoje zboczenia - ja mam miedzy innymi to. Od kawy też zazwyczaj zaczynam dzień bo w Mordorze nie da się inaczej. Tylko jak się czasami okaże, że nikt nie wydoił rano kokosa to zaczynam od energetyka o smaku - oczywiście - mojito. Wczoraj smakowało wybornie.
Obudziłam się jak zwykle po trzeciej drzemce drugiego budzika czyli łącznie po szóstym dzwonku z myślą, że nie chcę do pracy i może by tak jeszcze chwilę poleżeć? Pomysł kuszący, nawet bardzo i niestety niemożliwy do wykonania. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak po tym leżeniu zrywam się niczym przestraszony, zjeżony kot, biegnę do łazienki plącząc się o nogawki dżinsów i świnię dopiero założoną bluzkę pastą do zębów. A za sekundę zapieniona tą sama pastą rzucam na prawo i lewo kurwy, że można było szybciej podnieść dupę zamiast sobie urządzać leżing w sytuacji, kiedy i tak mam tylko dwadzieścia minut od wstania do wyjścia. Dwadzieścia minut na uziemienie się, wybranie garderoby (z uwzględnieniem syndromu "nie mam co na siebie włożyć" chociaż trzydrzwiowa szafa jest pełna), prysznic, zęby, włosy i makijaż. Wszystko wyliczone co do minuty. W ekstremalnych sytuacjach sprawdziłam i wiem, że jestem w stanie zejść do siedmiu minut. Wtedy odpada prysznic i czesanie, a włosy tylko związuję gumką. Cała ta wizja skutecznie postawiła mnie na nogi. O 8:00 karnie zameldowałam się w biurze. Minęło może z pół godziny, a w drzwiach pokazała się twarz Krzysztofa. Jak zwykle  urządził sobie wycieczkę od pokoju do pokoju, żeby zinwigilować czy oddajemy się pracy czy tylko udajemy, że jesteśmy zajęci robotą. Przyznaję, że jest kilka osób, które samym swoim pojawieniem się na horyzoncie wywołują u mnie irytację - Krzysztof jest jedną z nich. Właściwie byłam przygotowana na kolejną słowną potyczkę z jego majestatem ale tym razem mnie zaskoczył. Pojawiając się nie zadał ani jednego głupiego pytania, nie rzucił tylko sobie zrozumiałego suchego żartu, ba, nawet nie próbował narzucić swoich racji kiedy podsunęłam mu dokumenty do podpisu. Z wrażenia opadła mi szczęka, a nosem zaczęłam wietrzyć podstęp.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

          Reaktywacja. Wg trzeciej definicji Wikipedii " wznowienie funkcjonowania, powrót do dawnej działalności (np. zespołu)"....