czwartek, 4 października 2018

     Dobra, jestem. Wiem, że minęło półtora miesiąca od ostatniego wpisu, ale mam dobre wytłumaczenie. Miałam URLOP. Magiczne pięć liter układające się w jedno piękne słowo - wyczekane i wytęsknione... Żeby było jasne, nie trwał on aż tyle czasu (chociaż na pewno bym nie narzekała gdyby było inaczej), ale zanim się zaczął chciałam jeszcze pozałatwiać trochę prywaty, żeby potem już w spokoju odpoczywać.
     Przede wszystkim na początku września zrobiłam coś dla siebie i innych - pozbyłam się ponad 30 cm włosów, które trafiły do fundacji Rak'n'roll z przeznaczeniem na perukę (Yeah !!!) Tutaj przyznaję, że decyzja nie była spontaniczna - kiedyś sobie wymyśliłam, że tak zrobię i już - może trochę ze względu na pamięć o pewnej kobiecie, którą miałam szczęście znać, a która przegrała walkę z tym cholerstwem... Prawdę mówiąc może to dziwne, ale... mam do moich włosów dość luźne podejście. Oczywiście dobrze, że są i nigdy nie ścięłabym ich np. męskim cięciem (chociaż osobiście uważam, że to pięknie i mega seksownie wyglądało np u Joanny Racewicz) ale ścięcie długich do pasa nie stanowi najmniejszego problemu - pewnie dlatego, że do ósmego roku życia miałam takie, przez co szczerze ich nie cierpiałam, a codzienne rozczesywanie i zaplatanie do dziś kojarzy mi się z torturą. Tak czy inaczej zrzuciłam co nieco z głowy i odświeżyłam look do czego zresztą bardzo namawiam i polecam bo warto. Obskoczyłam jeszcze dwóch przedstawicieli służby zdrowia - oczywiście prywatnie bo przecież inaczej czekałabym na te wizyty z pół roku - za to po nich poczułam niezwykłą lekkość, naturalnie w portfelu. Trzy stówy przeleciały mi przez palce ledwie zauważone. Swoją drogą ciągle się zastanawiam nad chorym systemem, który ma niby służyć leczeniu ludzi. Płacimy podatki i ubezpieczenia: socjalne, chorobowe, wypadkowe, składki na przyszłe renty i emerytury. Do tego bardzo często ubezpieczamy się dodatkowo - samodzielnie lub grupowo, np. w zakładach pracy, a jak przychodzi co do czego, to do lekarza w przychodni kolejka "najszybciej na piątek za tydzień" (ale dzisiaj jest wtorek!!!), kolejka do specjalisty za osiem miesięcy (chyba, że na CITO to za pięć), po wypadku renta się nie należy (bo ręka odrośnie), a prognozowana emerytura jest tak żenująco niska że kłania się powiedzenie "za mało żeby żyć, za dużo żeby umrzeć". Pomijając uszczypliwe poglądy na ten i wszystkie inne tematy, nastrój coraz bardziej mi się poprawiał, a w głowie kiełkowała myśl, że chociażby na oparach ale dotrwam do piątku. Posprzątam biurko w Mordorze, wyciągnę i spakuję walizkę, a potem... fruuu!!! Na wyżej rzeczony urlop, urlopik, urlopunio!

          Reaktywacja. Wg trzeciej definicji Wikipedii " wznowienie funkcjonowania, powrót do dawnej działalności (np. zespołu)"....