niedziela, 15 lipca 2018

     W związku z ostatnią ochotą na męskie towarzystwo umówiłam się z Maćkiem- jakby się zastanowić, to nie widziałam go jakieś pięć lat. Szczupły brunet w okularach dodających mu uroku, na oko jakieś 185 cm wzrostu. Posiadacz wyższego wykształcenia, z którym ani na pięć minut nie związał kariery zawodowej, prawa jazdy kat. B pozwalającego na wożenie tyłka ściągniętą z Niemiec szatańską jak sam mówi beemką   i jednego z najbardziej na świecie irytujących charakterów. Ma to do siebie, że zawsze na święta wysyła SMS-a z życzeniami. Obstawiam, że przy pomocy opcji "wyślij do wielu", ale jednak wysyła. Jakiś czas temu odezwał się ponadprogramowo i od zdania do zdania - umówiliśmy się na kawę we Wro. Nawiasem mówiąc uwielbiam to miasto - klimat, zapach, przestrzeń - wszystko, tylko od dłuższego czasu bywam tam zdecydowanie rzadziej niż bym chciała. Szybka kalkulacja dała jasne wnioski: wolny dzień w Mordorze dawał mi czas na odwiedzenie starych kątów i  bezczelne flirtowanie z ironicznym, irytującym znajomym nad filiżanką kawy, bo jak co, ale flirtować to on potrafił. W piątek zapakowałam tyłek w pociąg cała zadowolona no i co? Jakieś 20 minut przed wysiadką dostałam telefon, że on w ten dzień ma jakiś ślub, a w związku z tym jeździ po mieście i załatwia jakieś ważne sprawy. Chwilę później dostałam też SMS-a od Marcina (dzień wcześniej dowiedział się, że będę i też chciał się spotkać), że ma fuck up'a w pracy więc musi jechać do firmy i nie wie, ile czasu mu to zajmie. Rozczarowanie, żal i złość wymieszały mi się w środku tworząc niezbyt smaczny koktajl w rozmiarze XL - w dodatku bez lodu studzącego negatywne emocje. Wyszło na to, że przejechałam 200 km, żeby zrobić sobie samotny spacer ulubionymi miejscami. Jak emerytka wspominająca czasy swojej świetności albo rozwódka w depresji wracająca do miejsc kojarzących jej się z eks, który notabene ją wyrolował. Zajebiście. I weź tu uwierz facetowi.
Oczywiście mogłabym wsiąść w pociąg powrotny ale uznałam, że skoro już jestem, to wykorzystam ten czas a panowie niech spadają na drzewo. Dobra, tak naprawdę pomyślałam sobie zupełnie inaczej, ale ostatnio staram się ograniczać bluzgi, więc dosłownie nie zacytuję. Zaczynało się robić gorąco ale i tak uznałam, że mając cały dzień do wykorzystania mogę pochodzić z buta. Od Dworca Głównego przez Kołłątaja do Renomy. Dalej Świdnicką do rynku i Oławską do Galerii Dominikańskiej po krótkie spodenki. Okazało się, że temperatura na zewnątrz pokonała nawet mnie, mimo, że moja odporność na plusowe temperatury jest godna podziwu. Jak przy 30 stopniach wszyscy wokół zaczynają jęczeć, że "jest gorąco, nie da się żyć i nie ma czym oddychać", to ja zaczynam funkcjonować optymalnie. Niemniej teraz w długich dżinsach faktycznie parzył mi się tyłek. Kłopotu pozbawił mnie stary dobry Orsay i jego nowa letnia kolekcja. Długie portki wylądowały w torbie, a ja podreptałam w stronę Ostrowa, Szczytnicką na Grunwald i dalej na Pergolę. Tak jak mówiłam - spacer po ulubionych miejscach, a przynajmniej po części, bo jest ich dużo, dużo więcej. Na Pergoli zastałam dziki tłum, co z drugiej strony nie było szczególnie dziwne, biorąc pod uwagę okoliczności. Siadając na brzegu wybetonowanej niecki zamoczyłam nogi w cudownie zimnej (i pewnie totalnie syfiastej...) wodzie i zaczęłam obserwację. 
     Obok siedziała rodzina z kilkuletnimi dziećmi. Pani Matka - opala się zadowolona, bo Pan Ojciec pilnuje dzieci, poza tym rozmawia z nią, widać też, że jest żywo zainteresowany, tym co się dzieje wokół. Dzieci na początku siedzą na brzegu, ale ile można siedzieć? Po chwili wstają i zaczynają łazić w tej wodzie. Idą coraz dalej, Pan Ojciec rozmawia dalej z Panią Matką i obserwuje sytuację nie zwracając uwagi dzieciakom - jest sielanka. Nagle jak spod ziemi wyrasta ładna, młoda Pani Ochroniarz ubrana aż za bardzo profesjonalnie jak na panujące warunki - w czarny mundur i wielkie wojskowe buciory (wspominałam już, że temperatura spokojnie osiąga 30 stopni...) upominając Pana Ojca, że tu tak nie wolno, że jak w wodzie to tylko siedząc na brzegu bo tam dalej to już jest fontanna i w ogóle jest zakaz puszczania dzieci wgłąb zbiornika. Ten przyjął uwagę, zawołał towarzystwo do siebie i zabawa się skończyła - przynajmniej z tej strony, bo na przeciwległym brzegu identyczna sytuacja właśnie się zaczynała. Chcąc nie chcąc dziewczyna z ochrony pobiegła właśnie tam, i krążyła tak jeszcze ze dwie godziny bo ludzie mieli ją głęboko gdzieś i nawet nie raczyli przeczytać informacji powypisywanych na tabliczkach rozstawionych gęsto na brzegu, informujących o tym, że to nie basen. Dopiero zmiennik Pani Ochroniarz trafnie skomentował sytuację cedząc przez zęby wkurzonym głosem: "ludzie to muły... dzień w dzień to samo"  za co z miejsca przypadł mi do gustu. Reszta dnia zleciała już szybko, bo się zasiedziałam i na powrotny pociąg jak zwykle pędziłam biegiem. 
     Kilka wniosków wpadło mi do głowy jak już zajęłam w nim miejsce. Po pierwsze, gdybym miała podsumować dzień, to był on bardzo, bardzo przyjemny nawet mimo to, że zostałam podwójnie (skandal !!!) wystawiona do wiatru. Po drugie, nigdy nie należy zapominać o zasadzie ograniczonego zaufania - zwłaszcza, jeśli umawia się na coś z facetem. Wreszcie po trzecie, należy czytać ze zrozumieniem tabliczki informacyjne żeby nie wyjść na muła (bagiennego). Ot, słowo na niedzielę.

2 komentarze:

  1. :) Rewelacyjna opowieść Kochana, faceci często potrafią zawalić 😁 czytałam jednym tchem .
    Buziaki 😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję ;) Przypomina mi się w tym wszystkim cytat z roli Danuty Stenki w jednym z filmów: "faceta w tym wieku i tak już nie wychowasz". A jak facet zawali raz i drugi to zawsze można strzelić focha ;)

    OdpowiedzUsuń

          Reaktywacja. Wg trzeciej definicji Wikipedii " wznowienie funkcjonowania, powrót do dawnej działalności (np. zespołu)"....